Tuesday, 21 May 2013

Lili St. Crow - Inne Anioły

Autor: Lili St. Crow
Tytuł: Inne anioły
Tytuł oryginalny: Strange Angels
Seria: Inne Anioły (#1)
Wydawnictwo: Amber
Źródło okładki: http://ecsmedia.pl/c/inne-anioly-b-iext6311828.jpg

"Inne Anioły" wypożyczyłam z biblioteki, będąc w desperacji, gdyż nie miałam co czytać  Nie zapoznałam się nawet pobieżnie z opisem - po prostu ją wzięłam. Nieco później naprawiłam ten błąd i powoli zaczynałam żałować swojego wyboru - książka nie zapowiadała się jako coś oryginalnego. Wewnątrz było nie wiele lepiej...

Dru Anderson zawsze była sama. Jakże mogłoby być inaczej? Była w końcu inna. Cóż, normalne szesnastolatki bardziej zajmują rozterki sercowe, niż fakt, że ich ojciec każdej nocy może umrzeć. Tak wygląda jednak codzienność rodziny łowcy demonów. Dru jakoś sobie z tym radzi, jednak pewnej przerażającej nocy stało się coś, co zmieniło ją na zawsze - jej ojciec zginął. Czy polegając na swoich nowo odkrytych umiejętnościach oraz pomocy dwóch tajemniczych chłopaków zdoła zrozumieć to, kim tak naprawdę jest? A może tajemniczy wróg pozbawi ją życia, nim zdoła to zrobić?


Cóż, chciałabym jakoś inaczej rozpocząć krótkie przybliżenie głównej bohaterki, ale niestety zbyt oryginalnie nie będzie. Dru nie jest zwyczajną nastolatką, jeszcze nigdzie razem ze swoim ojcem nie zagrzali dłużej miejsca. Co kilka miesięcy przenosili się do innego miasta - tak już wygląda życie łowcy. Gdy jej ojciec umiera, dziewczyna musi sama sobie ze wszystkim poradzić. W wyniku zrządzenia losu zaprzyjaźnia się z Graves'em, który nie mówi jej nic o sobie.
Nasza Dru jest postacią do bólu irytującą i spłyconą. Ba, gdyby to sprawiało, że jest postacią z krwi i kości.. irytującą, ale jednak prawdziwą, dałoby się to znieść. Ale ona jest całkowicie papierową bohaterką! Wracając do jej wad ( jeszcze nie skończyłam ich wymieniać) trzeba dodać, że jest bardzo naiwna i nie ma za grosz inteligencji. Dru utkwi mi w pamięci, jakże mogłabym ją zapomnieć - jako najgorsza główna bohaterka, z którą przyszło mi się spotkać na kartach książki.

Inni bohaterowie też się specjalnie nie wyróżniają jak na powieść paranormal romance. Oczywiście pojawia się dwóch chłopaków, których jedynym celem jest ochrona Dru, Cudownie, aż chce się czytać jedną z miliona takich historii.  Autorka chciała stworzyć postać bad boya, jednak domniemany odtwórca tej roli, Graves, delikatnie mówiąc jej nie sprostał. Żeby stworzyć postać, która jest czytelnikowi bliska, z którą poczuje on więź przez karty książki, trzeba chociaż trochę swój twór rozumieć. Nie można stworzyć bohatera, która zmaga się z trudną przeszłością, własnymi demonami czy z trudną osobowością, jeśli się taką osobą nie jest, bądź się kogoś takiego bardzo dobrze nie zna. No bo jak można pisać o czymś, czego się w ogóle nie rozumie?

Prolog tak naprawdę jest bez sensu, bo równie dobrze można by nazwać go pierwszym rozdziałem. To nie jest żadne przed akcją, to jest autentycznie początek akcji, który się powtarza skrócony w pierwszym rozdziale. Bezsens. Autorce chyba nikt nie wytłumaczył, na czym pisanie prologu ma polegać.

W powieści występuje narracja pierwszoosobowa, więc znamy wszystkie myśli naszej głupiutkiej Dru. Nie wnosi to nic dobrego do powieści. Odniosłam także wrażenie, że autorka zaczerpnęła inspirację ze Zmierzchu (chodzi o głos ojca dziewczyny, który ta zaczyna słyszeć po jego śmierci, gdy wpakuje się w kłopoty. Nie brzmi znajomo? Dla mnie bardzo, pomijając fakt, że jest to zabieg co najmniej dziwny). Język powieści także pozostawia wiele do życzenia. Co kilka akapitów powtarzały się pewne zdania, z czego chyba najbardziej irytowało mnie ulubione powiedzenie Graves'a - "Nie ma sprawy, Dru. Pierwsza działka gratis". I tak przez całą powieść.. Ile można!
Akcja jest nieregularna - przyspiesza, gdy przebrniemy przez kilka pierwszych stron, by znów zwolnić, a potem znów przyspieszyć a potem wlec się aż do końcówki, gdzie także przyspiesza przez kilka stron. Końcówka książki szczerze mówiąc rozbawiła mnie swoim idiotyzmem. Szczególnie "świetnie" Lily St. Crow poradziła sobie z opisem walki. Budzi zwyczajne politowanie.

Książki nie ratuje nawet oprawa graficzna. Okładka jest okropna (co w sumie tu działa na korzyść, może dzięki temu mniej osób zwraca na nią uwagę?), nie ma w ogóle klimatu. Ot, zdjęcie jakiejś dziewczyny. Nic specjalnego. A przecież nie zawsze okładka tego typu musi być aż tak nietrafiona - wystarczy spojrzeć na "Delirium".

Powieść jest do bólu schematyczna. Mamy dwa typowe szablony powieści paranormal romance. Tu występuje ten: dziewczyna, która dowiaduje się, że nie jest tym, za kogo się zawsze uważała, okłamujący ją rodzice, śmiertelne niebezpieczeństwo a także dwóch chłopaków (wspominałam już, że muszą być przystojni?) którzy za wszelką cenę chcą ją chronić. Gdyby autorka zaczęłaby nas męczyć wątkiem miłosnym już w tej części, nie wytrzymałabym, od razu odłożyłabym książkę na bok i nigdy nie wróciłabym d niej. Na szczęście tego nie zrobiła i chwała jej za to (chociaż nie do końca, bo gdybym odpuściła dokończenie "Innych Aniołów" wtedy może poczytałabym coś lepszego).

Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby wziąć się za czytanie "Innych Aniołów". Nie mogę powiedzieć o książce Lili St. Crow NIC pozytywnego. Ogromna strata czasu, nie mam pojęcia jak przez nią całą przebrnęłam. Była to w końcu jedna z najgorszych męk, jakie przyszło mi znosić. Poczynając od nierealistycznych bohaterów, budzących swoimi zachowaniami u czytelnika uśmiech pełen litości, przez źle skonstruowaną akcję aż po szablonowy pomysł - po prostu nie mam słów. Oczywiście, ksiażka określona jest jako bestseller. Pamiętajmy jednak o tym, że fakt kupienia książki, a jej ocena to dwie różne rzeczy.
"Innych Aniołów" nie polecam nikomu. Naprawdę, nikomu. Omijajcie tę książkę szerokim łukiem. Zastanawiałam się, czy dać szansę kontynuacji, ale tego nie zrobię. Nie będę traciła czasu na powieść, która najprawdopodobniej jest tak samo do niczego jak ta.Teraz potrzebuję swego rodzaju "lekarstwa" - jakiejkolwiek książki, która naprawdę zasługuje na miano bestsellera, w przeciwieństwie do TEGO. Szczerze - tak myślę, czy nie szkoda papieru na tak beznadziejną powieść?! Nazwijmy rzeczy po imieniu (bo TO nie zasługuje nawet na miano powieści), to zwykła tandeta!

Ocena końcowa: 1/10.



5 comments:

  1. Mnie także nie przypadła do gustu.
    Proponuję Ci przeczytanie 'Zew Cthulhu' Lovecrafta. Na pewni nie pożałujesz! c:

    ReplyDelete
  2. Oj widzę, że książka nie tyle nie spodobała Ci się, co dosłownie Cię wkurzyła. Jak dla mnie okładka wcale nie jest taka tragiczna, powiedziałabym raczej, że zwyczajna. Jednak masz rację, nie warto sięgać, schemat goni schemat.

    ReplyDelete
  3. Bardzo surowa ocena... Fakt, nie jest to arcydzieło, ale jakoś da się przetrwać.;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Po prostu nie przypadła mi do gustu, tak ją odebrałam. ;)

      Delete